Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystkie się one do Wisły śpieszą, żeby je tylko zabrała ze sobą do morza.
— A cóż Wisła na to? Czy jej nie ciężko?
— Ej nie! Zawszeć to milsza droga w kompanii. Wisła te wszystkie rzeczki przygarnia do siebie, jak matka i tak płyną do samego morza.
— I nie nudzi się Wiśle po drodze? — pytał jeszcze Franuś.
— Cóż znowu! Widzi ona przecież góry, lasy, wsie i ogromny kawał kraju. Widzi także mniejsze i większe miasta. Najpierw Kraków, potem Sandomierz, potem Kaźmierz, Warszawę, Włocławek, Wyszogród, Płock, Toruń i nareszcie Gdańsk, już nad morzem, gdzie jej się trzeba rozstać z tą ziemią, przez którą tak długo płynęła.
— To jej smutno musi być...
— Czasem smutno, a czasem wesoło. Jak idzie przez takie miejsca, gdzie dzieci wcale jej nie znają i nic o niej nie wiedzą, ani zkąd się wzięła, ani dokąd płynie, to jej zapewne wcale nie wesoło! A coż? To jakby między obcymi wędrować sierocie.