Strona:Maria Konopnicka - Hrabiątko; Jak Suzin zginął.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

albo i z pastwiska, piętami w boki i hajże do »wołyńskiej jazdy!« Ekonomów, gajowych, pisarczyków, gorzelanych ze świecą wtedy po wsiach szukać było, tak gęsto dworski naród pod Różyckiego szedł.
Ale się i piesi cisnęli. Z tymi była bieda, gdyż broń nie starczała.
— Dajcie wy mi święty spokój! — krzyczał, chwytając się za głowę, Różycki. — Cóż ja was radi Boha[1], na rzeź będę prowadził? Nie masz pałasza, to rożen z kuchni bierz, a z gołą garścią mi tu nie leź!
Dopiero kiedy się jenerał z pułkownikiem Ciechońskim rozchodził u Koskowickich borów, wziął sobie Ciechoński piechurów owych, a u nas się tylko coś z pięćdziesięciu przy furgonach zostało.
Konie mieliśmy dobre. Ogromne trawy rzuciły się w łąkach tej wiosny, a i owsa też nam hojno sypano po drodze.
Osobliwie wszakże tęgiego ogra[2] miało pod sobą Hrabiątko.
Chłopczyna sam wątły, niewyrosły, szczupły, biały i różowy, jak dziewczyna. Ot sokolątko ze sławnego gniazda, tylko że w pałkach jeszcze i bezpióre.
Był z bratem. Wielki ród, wielkie imię, wielka też powinność ojczyźnie.

I starszy miał pod sobą klacz cenną, na której osobliwsze chody napatrzyć my się nie mogli.

  1. Radi Boha — po rosyjsku: dla Boga! na Boga!
  2. Ogra — 2 przyp. l. p. od ogier, forma staropolska.