po piętach niemal od Miropola deptali, do Lubaru wracać chciał, żeby go ojcowie Dominikanie w konwencie[1] swoim leczyli.
Różycki rachował tymczasem. Nigdy wszakże dorachować nie mógł. Nagle wpośród polskie liczby wpadał mu jakiś »sorok«[2], albo jakieś »dwadcat’«[3], a wtedy spluwał i klął.
Małym chłopcem matce odjęty, w Petersburgu w kadetach[4] chowany, późno wyuczył się Edmund Różycki[5] ojczystej mowy. W junkierskich galonach[6] już coś, czy też później jeszcze. Aż kiedy się o wybuchu powstania[7] dowiedział, zdarł oficerskie szlify i przepadł z nad Newy, wiosną dopiero wynurzywszy się w okolicach Żytomierza, pod Pustochą, jako dowódca blisko dwutysięcznej jazdy.
Był to piękny mężczyzna. Czapa na nim wysoka, barania. Świtka biała, za pasem pistolety. U czapy sterczące pióro.
Cztery szwadrony nas było, a jeszcze ludzie szli. Nie chłopi wszakże. Szła szlachta, szli oficjaliści, było też trochę łyków[8] ze Starokonstantynowa i z Zasławia. Jaki taki chwytał konia ze stajni
- ↑ Konwent — zakon, klasztor.
- ↑ Sorok — czterdzieści (rosyjsk.).
- ↑ Dwadcat’ — dwadzieścia (rosyjsk.).
- ↑ W szkole, in. w korpusie kadetów; kadet — kandydat na oficera, podchorąży.
- ↑ Syn gen. Karola Różyckiego, jednego z wodzów w powstaniu listopadowem 1830/31 r.
- ↑ Jako junkier, kandydat na oficera.
- ↑ Powstanie r. 1863.
- ↑ Łyk — mieszczanin.