Ta strona została uwierzytelniona.
HRABIĄTKO.
Od trzech tygodni prawie że nie zsiadaliśmy z koni.
— Koń lepszy, niż broń! — mawiał Różycki, klepiąc swojego kasztana po szyi.
A kasztan prychał radośnie i, wygiąwszy kark pysznym łukiem, skrobał kopytem ziemię.
Różycki śmiał się.
— Ot łoszak[1] — mówił. — Na własnych »szczotach«[2] wybija dzień i godzinę, kiedy mi ugryźć przyjdzie wołyńskiego piasku.
— Wołyńskiej gliny — poprawił Dzwonkowski, który między mną a Różyckim jadąc, ponuro patrzył w ciężką, ubitą ziemię. Wczoraj pod Łaszkami wziął szaszką[3] kozacką w ramię, a choć cięcie było miękkie i nie ruszyło kości, zdesperował nagle, i gdyby nie to, że nam finlandzcy strzelcy