Strona:Marcin Ernst - O końcu świata i kometach.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za pierwszym razem nie sprawdziła, przechodzić on będzie znowu te same katusze — i tak bez końca. O ileż szczęśliwszym i spokojniejszym byłby ów człowiek, gdyby mógł wyjrzeć przez okno swego mieszkania i przekonać się, że dom jego jest zupełnie od pożaru zabezpieczony, posiada ogniotrwałe mury i straż, czuwającą bez przerwy. Z takim pożarem można porównać niebezpieczeństwa, jakie zagrażać się zdają ziemi, ze strony rozmaitych zjawisk niebieskich, w szczególności zaś komet.
Dopóki człowiek nie znał zupełnie natury tych zjawisk, obawy przed owem czemś nieznanem, tajemniczem nie można nawet nazwać przesądem — była to tylko nieświadomość, niepewność. Jednakże z biegiem czasu nieprzerwana praca astronomów nauczyła ludzi patrzeć na zjawiska tajemnicze, które, jak się okazało, podlegają tym samym prawom powszechnym, na których spoczywa cała widzialna przyroda. Człowiekowi zamkniętemu i nie widzącemu świata, zrobiono okna, przez które może patrzeć spokojnie i przekonać się, czy mu w istocie coś zagraża.
Prawdy, zdobyte przez naukę, jednakowoż nie tak prędko stają się też i własnością tłumów i dlatego przesądy najrozmaitsze przetrwały aż do najnowszych czasów i trwać będą prawdopodobnie wiecznie. Specyalnie co się tyczy komet, to poczęły one być przyczyną najrozmaitszych obaw, których podstawą była już nie nieświadomość natury tych zjawisk, ale właśnie te fakty, które zdołano o nich stwierdzić na podstawie ścisłych badań.