Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dobno żywością umysłu i znakomitem wykształceniem nabytem przez ciągłe czytanie. Nareszcie dwaj synowie starych Bergerów, którzy się nieodznaczali wzrostem ni powabem zewnętrznym, mieli wtenczas już pierwszą młodość za sobą. Jeszcze dwudziestego czwartego roku zajmowali Bergerowie sami obadwa piętra domu przy Wodnéj ulicy, podczas gdy na dole były składy, mieszkania kupczyków i duża winiarnia. Prócz téj posiadłości należały do nich także dwa obszerne i piękne ogrody za miastem, których śladu już dziś nie dojrzysz; jeden z nich był za Królewską bramą, naprzeciw teraźniejszego ogrodu Feblanów; drugi zaś, na samym końcu Berdychowskiéj tamy, odznaczał się pięknemi gaikami i gankami włoskich topoli, zkąd go plantażami nazywano i w późniejszych czasach na miejsce publiczne zamieniono. Latem, po południu, wyjeżdżali zwykle Bergerowie do którego z tych ogrodów i przepędzali tam resztę dnia, częstokroć w mniéj lub więcéj licznem towarzystwie, żyli bowiem dość wystawnie i przyjmowali u siebie wyższą oficeryę i biurokracyę. Naraz, zdaje mi się, dwódziestego piątego roku, zatrzeszczał krach i nastąpiło bankructwo. Zrobiło to wielkie wrażenie w mieście i przypominam sobie, że o tem dużo koło mnie mówiono, że, na aukcyi w bergerowskim domu, rodzice moi kupili kilka sprzętów i ściennych obrazków, z których dwa wiszą jeszcze u mnie na ścianie, i że ze sklepów naprzeciwko wylewano beczkami do ulicznych rynsztoków zepsute wino, ku wielkiéj radości bab i uliczników, chwytających garnkami i kwartami ów płyn kosztowny. Dom i ogrody przeszły w obce ręce, stare Bergery nie długo potem pomarły, córka przeżyła ich lat kilka pod opieką braci, którzy, nie tracąc animnszu, ocaliwszy pewnie jakieś resztki rodzicielskiego majątku, zabrali się energicznie do odbudowania tego, co losy zwaliły. Rozpoczęli