Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

domo, najmniejszych przykrości, nie szczędzono mu ich podobno ze strony wyższych sfer urzędowych i wojskowych. Szczegółów, rozumi się, przytoczyć ci nie mogę, panie Ludwiku, byłem przecież wtenczas jeszcze niedorostkiem, ale przypominam sobie, że kilkakrotnie mówiono koło mnie o skargach i donosach wysełanych przeciw księciu do Berlina, a nawet ntkwiło mi w mózgu, że raz nasłuchałem się o jakiemś niemiłem zajściu u księżnéj, któréj jenerałowa Wranglowa robiła przymówki o zbyteczne odznaczanie pań polskich.
Ludność tutejsza wszędzie okazywała księstwa winny szacunek; nawet pospólstwo usuwało się z drogi i zdejmowało czapki przed księciem Antonim, gdy ulicą przechodził, a na widok sześciokonnego powozu księżnéj Ludwiki stawała z uszanowaniem większa część publiczności. Latem można było częstokroć spotkać wielki ów powóz na Wodnéj ulicy lub na Garbarach, bo niemal codzień wyjeżdżała księżna z całą swoją młodzieżą do Dębiny, która dostała od niéj swoje niemieckie nazwisko. Przed mniéj więcéj dwudziestu laty stała tam jeszcze, przy wjeździe do lasku, dość udatna drewniana brama z napisem: Louisenhain; zarząd leśny wystawił ją na cześć księżnéj, któréj także zawdzięczamy przeprowadzenie drogi tamdotąd, będącéj dawnemi czasy głównem miejscem przechadzek. Pamiętam dobrze, gdy na niéj drzewa sadzono i pierwszy nad nią dom budowano; wystawił go mistrz kominiarski Dominik i nazwał od swego patrona po hiszpańska St. Domingo. Lecz wracając do starego kolegium, było tam, panie Ludwiku, za czasów radziwiłłowskich, jeśli nie zaszła jaka żałoba, wiele życia i rozmaitości. Rzadko minął dzień, izby się pod wieżą nie przesuwały powozy tam i napowrót, bo mnóstwo różnego rodzaju osób z kraju i z zagranicy przybywało w odwiedziny do księstwa. Żadna niemal obca znako-