Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zkąd pochodził, kto miał nad nim opiekę i co się z nim stało, gdy po kilku latach zniknął z tutejszego widnokręgu, tego nie wiem, panie Ludwiku, jak nieznaną mi również historya drugiego oryginała całkiem odmiennego rodzaju, który codzień niemal na rynku załatwiał swoje sprawunki. Był to wysoki, chudy mężczyzna w podeszłym wieku, z twarzą surową, starannie wygoloną; wązki kaftanik, obcisłe, krótkie spodnie, długie pończochy i trzewiki, szeroko wyłożony kołnierzyk i okrągła czapka z koguciemi piórami składały jego ubranie. Chodził poważnym, odmierzonym krokiem, z kijem w jednéj, z koszykiem w drugiéj ręce, nie mówił nic prawie, głównie palcami wyrażał swoje myśli. Powiadano mi, że to Niemiec, który gdzieś przy wielkim dworze odbywał dawnemi czasy służbę laufra, bo jeszcze w końcu przeszłego wieku, jak ci pewnie wiadomo, przed powozami magnatów biegały wystrojone laufry z długiemi laskami w ręku. Ów stary pozostał wiernym swéj liberyi, chociaż była dlań przyczyną niemiłych zajść, ponieważ i jego, jak ową Marcysię, obskakiwali ulicznicy, śmiejąc się i wołając: „lauf Laufer, lauf Laufer!“ Do tych niesfornych uliczników należał Nowy rynek letniemi wieczory; całe ich bandy gromadziły się tu na wspólną zabawę; grali w piłkę, bili się, gonili i wrzeszczeli do późnéj nocy, ustępując późniéj miejsca szczurom, albowiem z pod bud i jatek wynurzały się tysiące tych niemiłych gryzów, aby się nakarmić resztkami, które po przekupkach pozostały na ziemi. Pamiętam, że jedną z zabaw rzadkich wprawdzie, sprawiających jednak największą rozkosz owym ulicznikom, było, jeśli mogli schwytać zbyt śmiałego szczura, lub wałęsającego się między budami kota i przywiązać tym biedakom do ogona pęcherzynę nadętą i grochem napełnioną; puszczone potem i wylękłe zwierzę, szukające daremnie schronie-