Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Francyi, bez żadnych kapitałów w kieszeni. Gdyśmy w lipcu sześćdziesiątego siódmego roku byli z Cegielskim na wystawie w Paryżu, przechodząc pewnego wieczora przez boulevard des Capucines, spostrzegliśmy, na szczycie wolno jadącego omnibusa, chudego bruneta w niebieskiéj bluzie, którego fizyonomia, czarny zarost i okulary objawiły nam zaraz Kaźmirza Szulca; ujrzał i poznał nas także, spuścił się na dół z swéj wysokości i długą chwilę przebyliśmy z sobą, a potem zeszliśmy się jeszcze kilka razy. Wracał on wtenczas z swéj drukarni do domu, po skończonéj całodziennéj robocie. Nie znając, jak nam mówił, w Paryżu prawie nikogo i nie władając dostatecznie językiem francuzkim, nie mógł naturalnie myśleć o wynalezieniu pracy wykształceniu swemu odpowiedniéj. Szukał więc na wszystkie strony sposobów do zarobku i chwycił za pierwszy lepszy, o który mu się jeden ze współrodaków wystarał. Zajął, niepamiętam już w jakiéj drukarni, miejsce robotnika, a potem zecera; ponieważ zaś, kiedyśmy się z nim widzieli, w kunszcie stawiania liter do doskonałości jeszcze nie doprowadził, musiał się biedak strasznie kurczyć, bo zarabiał tylko pięć franków tygodniowo, za co w Paryżu po królewsku żyć nie można.
To położenie dość krytyczne niezamąciło w nim jednak zwykłego spokoju i niepopsuło mu nazbyt humoru, jak sam wtenczas przekonać się mógłem; nastąpiła też powoli zmiana na lepsze, gdy w coraz szerszych kołach emigracyi zyskiwał znajomych. Zwróciły nań wreszcie uwagę swoją niektóre osoby z hotelem St Lambert i zarządem Biblioteki polskiéj w bliższych stosunkach będące, mianowicie Jan Działyński, który go znał już w Poznaniu; zatrudniono go więc najpierw w księgozbiorze Czartoryskich, a niedługo potem, w przekonaniu, iż, jako osobistość z sprawami szkólnemi obez-