Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gimnazyalni, prawie wszyscy Polacy, nie wiele co się różniąc wiekiem i wykształceniem, byli z sobą w ścisłéj zażyłości, w którą wszedł z nimi niebawem pau Antoni, znajdując osobliwie w Muczkowskim, Królikowskim, Trojańskim i Cichowiczu kolegów, którzy wyobrażenia jego i dążności podzielali i po za szkólnem zatrudnieniem pracowali na tem samem mniéj więcéj polu naukowem.
Te parę pierwszych lat w Poznaniu liczył pan Antoni, jak mi to sam kiedyś powiedział, do najpomyślniejszych w życiu, zwłaszcza iż w owym czasie spełniły się także pod innym względem jego życzenia. Ożenił się z panną Maryanną Tomaszczykówną, jedynaczką sędziwego Tomaszczyka, który, ile mi wiadomo, z Górnego Szlązka pochodził i tutaj, przy sądzie apelacyjnym pracując, powszechny miał szacunek nie tylko jako wyższy urzędnik, ale także jako człowiek poważny, zajmujący się w chwilach wolnych nauką, osobliwie filozofią i historyą.
Przypominam sobie, że pierwszy raz widziałem panią Autoniową, gdy, krótko po ślubie, przyszła wraz z mężem odwiedzić moich rodziców; była to wtenczas kwitnąca blondynka, z któréj pięknéj twarzy żywe usposobienie i mocną wolę wyczytać było można; jedno i drugie zachowała do późnéj starości, okazując się zawsze względem męża żoną serdecznie przywiązaną, a dla dzieci najtroskliwszą matką. Dodam ci tutaj nawiasowo, że, ponieważ państwo Tomaszczykowie mieszkali właśnie w tym domu, przed którym stoimy, kupił go kilka lat potem Popliński, przy nadarzającéj się sposobności, od seniora rzeźników poznańskich, Brykczyńskiego. Był to typ starego Polonusa ów Brykczyński; przypominam sobie jego wysoką postać, długie, białe wąsy i twarz poważną, gdy w siwéj czamarce, z konfederatką na gło-