Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pielgrzymką rzymską wzmocnione, odzywały się tem silniéj przy schyłku jego życia, im wyraźniéj pojawiały się groźne objawy fizyczne; dla tego kilkakrotnie, będąc jeszcze zupełnym panem zmysłów swoich, przyspasabiał się, wedle przepisów kościoła, do ostatniéj podróży. Starość wszakże miał długo pomyślną i każdy z nas bliższych jego znajomych cieszył się szczerze, że zacny amicus, mimo lat siedemdziesięciu pięciu, zachował prostą i żwawą postawę, miły swój wyraz twarzy, wzrok bystry pod osiwiałym włosem, że, jak ongi za dobrych czasów, pełen był myśli, nieraz wesołéj fantazyi w poufnéj rozmowie; ale przyszła potem chwila, w któréj zmienił się znacznie skutkiem lekkiego porażenia mózgowego i zupełnego prawie ociemnienia jednego oka. Troskliwa opieka lekarzy, osobliwie doktora Batkowskiego, zwiedzanie wód landeckich, kilkakrotny pobyt na wsi, w Czerniejewie i Kórniku wstrzymywały wprawdzie nagły postęp złego, nie zdołały jednak zapobiedz fatalnym skutkom i ponawianiu się porażeń. Mózg powoli słabnął i odumierał, a z nim cały system nerwowy; w ostatnim roku życia biedak mało co już widział, chodzić nie mógł, coraz trudniéj mu było pochwytać wyrazy i władać językiem. Odwiedzałem go bardzo często wtenczas, choć mi widok jego wielką przykrość sprawiał, i za każdym razem podziwiałem spokój i łagodność, z któremi znosił cierpienia i uprzejmość nieopuszczającą go dopóki był jeszcze jakokolwiek przytomny. Wszakże przytomność tę stracił zupełnie kilka dni przed śmiercią, która nam go zabrała w połowie października osiemdziesiątego dziewiątego roku. Dłużéj niż o wielu innych mówiłem ci o nim, panie Ludwiku, był bowiem Rymarkiewicz jednym z tych nie wielu, z którymi przeszło pół wieku w nieprzerwanéj przyjaźni przeżyłem, a przytem zasłużył sobie, jak sam teraz