Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wnętrze kościoła spoczywa na wysokiem sklepieniu i dawniéj wnijście do niego inaczéj wyglądało niż teraz. Otóż, przed piędziesiątym rokiem były główne drzwi bardzo znacznie nad ulicę wzniesione i prowadziły do nich, z prawéj i lewéj strony, kamienne schody, zewnątrz kościoła, jak u Franciszkanów, ale znacznie wyższe i daleko na ulice zachodzące, które zniesiono, gdy budynki bernardyńskie na użytek gimnazyalny oddane zostały.
Tuż obok Bernardynów, gdzie teraz ogródek prowadzący do gimnazyum, stał, temu lat przeszło piędziesiąt, kościółek świętéj Anny z dość wysoką wieżą, zbudowany podobno w końcu piętnastego wieku i będący, jak słyszałem od starych ludzi, w ostatnich czasach Rzeczypospolitéj miejscem nabożeństwa dla katolików niemieckich. Wszakże jeszcze przed okupacyą pruską ustała w nim wszelka służba boża i zamieniono go na magazyn. Za méj pamięci pełen był słomy, siana i rozmaitego zboża na użytek wojskowy, a trzydziestego ósmego roku, gdy przyjechałem do Poznania podczas feryi uniwersyteckich, pobiegłem pewnego wieczora, słysząc odgłos dzwonów i krzyk po ulicach, tutaj za innymi na plac Bernardyński. Kościółek św. Anny stał w płomieniach; widok był pyszny tego pożaru, zwłaszcza gdy wieża się zajęła i zapadła naraz wewnątrz budynku, z którego buchnął w górę ogień jak z wulkanu. Resztki murów wkrótce potem zniesiono, i tak zniknęła jedna z starych pamiątek, a z nią kilkanaście bardzo ciekawych nagrobków dawnych rodzin niemieckich w mieście naszem osiadłych.
Dom, który widzisz między gimnazyum a kościołem, był częścią klasztoru bernardyńskiego, który, wedle podania, liczył czasem około stu patrów, miał nowicyat i szkołę teologii. Ja jeszcze czterech czy pięciu ostatnich