Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mało kto restaurował się u nich, iż musieli wkrótce pożegnać publiczność i szukać prywatnego spokoju. — Oboje byli wtenczas niemłodzi i schorowani, niedługo też pobawili na tym świecie, bo gdy w końcu czterdziestego roku z uniwersytetu wróciłem, już ich między żyjącymi nie zastałem. Za główny cel swych zabiegów uważali starzy Nowakowscy wychowanie swego jedynaka Frąsia, którym wielkie pokładali nadzieje.
Nie wielu, panie Ludwiku, znajdziesz w mieście lub na prowincyi dawniejszych znajomych Franciszka Kandydata Nowakowskiego, jak się zwykle podisywał, ale każdy z nich na wspomnienie o nim rozweseli się zapewne, gdy mu się odświeży obraz tego silnego i grubawego kawalera o szerokiéj, rumianéj, zadowolonéj fizyonomii, o świecącéj łysinie, którą okalały po bokach krótkie, jasno-żółte włoski. Miał ją od urodzenia, jako dar natury, gniewała go jednak późniéj nie mało i używał daremnie różnych środków, aby ją zagaić. Spędziłem z nim w poufnéj przyjaźni lata moje gimnazyalne i uniwersyteckie, chociaż był o cztery czy pięć lat starszy odemnie. Szkolni koledzy w niższych klasach, naśladując podobno wezwanie jego matki, wołali nań nieraz: „Frąś, chódź do kraszanki!“ a przytem dali mu, nie wiem dla czego, przydomek Fafa a ponieważ nikt z nas inaczéj mu nie mówił, brały to czasem osoby obce za jego rzeczywiste nazwisko i przypominam sobie, jak się na nas szurzył, gdy mu raz na lekcyi tańca jakaś Niemeczka, którą prosił do walca, odpowiedziała: „Danke, Herr Pfaff, ich bin zu müde!“
Cieszył się zresztą Frąś Nowakowski tutaj i w Berlinie powszechną między nami wziętością; humor miał wyborny, uczynny był i przyjacielski, gotów do pomocy w zdarzających się trudnościach, a przytem bar-