Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cznymi przemysłowcami, jako też wypełniać przynależne obywatelskie i narodowe obowiązki. Bylibyśmy w nim mieli drugiego Zeylanda, gdyby go los był dłuższem życiem obdarzył. Umarł nagle w młodym jeszcze wieku na cholerę, piędziesiątego drugiego roku. Powiedział mi wtenczas jeden z jego znajomych, że dzień przed tem spotkał na ulicy zdrowego Keyznera, ale się zdziwił, gdy, po krótkiéj rozmowie, tenże rzekł do niego niespokojnym głosem: „Bądź zdrów, bo ja umrę!“ i w rzeczy saméj nazajutrz już nie żył.
A teraz, panie Ludwiku, ponieważ skończyliśmy nasz przegląd po jednéj stronie Wodnéj ulicy, przejdziemy na drugą, wracając napowrót. Otóż ta wielka kamienica, która się ciągnie od Starego Rynku aż do Klasztornéj uliczki i liczy się do najstarszych w mieście, była za lat moich najmłodszych własnością Obstów. Należał Obst, jak mi powiadano, do owych kilku kupców niemieckich, którzy się tutaj jeszcze za pierwszéj oknpacy pojawili i którym się świetnie powodziło, bo na konkurencyą narzekać nie mogli. Prowadził handel drzewem i zbożem i zrobił znaczny majątek, a chociaż miał ciągle do czynienia z tak licznem jeszcze wtenczas obywatelstwem naszem, ani on, ani jego żona nie nauczyli się po polsku. Wiem o tem, bo żyli w dobréj komitywie z rodzicami moimi; odwiedzano się nawzajem, a córka starych Obstów, panna przystojna, podobna do niewiast z nad Tybru, przytem spokojna i małomówna, jak jéj mama, ale znająca dobrze nasz język, przyjaźniła się z moją matką i ciotką i bywała z niemi na balach i wieczorkach. Za mojéj pamięci, stary Obst już się handlem nie trudnił i żyjąc jako kapitalista, wybudował sobie na placu przy Grobli, gdzie miał przedtem skład drzewa, późniéj dworek, w którym teraz mieszczą się biura gazowni miejskiéj i kupił jednę i drugą wieś, a mianowicie