Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiem w téj części miasta sławę piekarza, a nazwisko jego obijało się niemal co dzień o moje uszy, gdy byłem jeszcze u rodziców, ponieważ nasze służące chodziły po chleb i bułki do Kruka, jak go nazywały, a na Wielkanoc, kiedy placki i baby rosły w górę, to ów Kruk był przedmiotem strachów i błagań, żeby je aby zawczasu wsadził do pieca i oddał niespalone. Jak on sam wyglądał, tego już nie wiem, ale połowica jego silna i wysoka, przypominała aż nadto wyraźnie fryzurą swoją pannę Cardoville z Żyda wiecznego i tę pamiątkę zostawiła całemu potomstwu po sobie. Za tym budynkiem ciągnął się, tworząc róg Garbar, jeszcze kilka lat po trzydziestym, wielki plac płotem ze starych desek od obydwóch ulic odgraniczony; widziałem tam belki, kłody, tu i owdzie sążnie drzewa, tylko przy Wodnéj stał maleńki bezpiętrowy domek o trzech czy czterech okienkach. Mieścił on w sobie skład szorów i rozmaitych produktów rymarskich, których autor, mogący się poszczycić jednym z największych brzuchów w Poznaniu, siedział latem zwyczajnie na ławce przed drzwiami, bo mu w warsztacie trudno już było oddychać. Część rzeczonego placu nabył późniéj Józef Krzyżanowski i wybudował na nim ten wielki dom narożny. Był to najstarszy z trzech braci, z których najmłodszy, teraz już Nestor osiemdziesięciopięcioletni, ostatniemi czasy srogością losu ciężko utrapiony, cieszy się jeszcze między nami powszechnym szacunkiem. Pamiętna mi jeszcze ich ojczyzna, lubo to bardzo dawne lata, jak wszelki jéj ślad zaginął.
Tam, gdzie teraz ciągnie się Magazynowa ulica, stały niegdyś dworki podobne do wiejskich, otoczone drzewami, mające z tyłu mniejsze lub większe ogródki; jeden z takich dworków, niski, biały, szkudłami pokryty, o kilku okienkach opatrzonych w zielone żaluzye, nale-