Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gotycką facyatę i wielką gotycką bramę, do któréj prowadziło kilka w półkole ułożonych kamiennych schodów, a nad nią stała jakaś święta figurka. Baby odwieczne w wyszarzanych ubiorach, z paciórkami w palcach wchodziły i wychodziły, a przy wnijściu siedział bardzo często dziad jakiś wyciągający po jałmużnę sparaliżowaną rękę. Na to się nieraz patrzałem, gdy szedłem do szkoły, będąc w niższych klasach. Mieścił się tutaj Śpital świętéj Gertrudy, ufundowany dla kleryków w połowie piętnastego wieku przez bogatą mieszczankę poznańską, Gertrudę Pesthlową. Przechodził on rozmaite koleje, wreszcie został śpitalem miejskim dla nieciekawéj starzyzny. Za nim pamiętam dobrze jeszcze brudny, zakazany dom, wychodzący przodem na Nowy Rynek, odgrodzony od Ślósarskiéj uliczki wysokim drewnianym płotem. Zajmowały go indywidua płci obojga nie pięknie chorujące, po większéj części tylko derami końskiemi okrywające goluteńkie zresztą ciało, z któremi, jak słyszałem, srogo się obchodził miejski chirurg pan Protz, jegomość mogący każdego wystraszyć swoją szeroką, bladą twarzą prawie bez nosa, o siwych, zimnych oczach. Gdy z czasem magistrat przenieść gdzie indziéj postanowił w opłakanym stanie znajdujące się zakłady, nabył ten grunt niejakiś Vockel, krawiec z profesyi i zamienił śpital św. Gertrudy na kamienicę, którą widzisz. Mieszkając tu w bliskości, widywałem owego Vockla dość często i przypominam sobie jego niską, grubą, najczęściéj frakiem przyodzianą figurkę i okrągłą, zadowoloną fizyonomię. Chociaż Niemiec, żonę miał Polkę, pannę Thayler, brunetkę, wychowaniem znacznie wyżéj od niego stojącą, któréj koniec końcem przyszło na myśl, że lepszy Vockel niż żaden. Brata jéj znałem dobrze; widywałem go w gimnazyum z dołu, gdy był tam w wyższéj klasie poszedł potem na powstanie,