Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

taj za Księstwa Warszawskiego nauczycielem przy Szkole Departamentowéj, a późniéj, po okupacyi pruskiéj, parę lat przy gimnazyum, zkąd go, zdaje mi się, po dwódziestym piątym roku do Szkoły Przygotowawczéj przeniesiono, wraz z Reitem, Liszkowskim, Jakubowskim i innymi. Nie zatarła się w méj pamięci jego niska i szczupła postawa, twarz miła i łagodna, a wiadomo mi, że jego szczere i przyjacielskie obejście, cichy i zacny żywot jednały mu powszechną życzliwość między znajomymi. Wróciwszy z uniwersytetu już go między żyjącymi nie znalazłem, tylko wdowę po nim pozostałą, panię młodszemi laty okazałą i przystojną, pod której troskliwą i roztropną opieką, mimo trudnych okoliczności, wychowało się szczęśliwie całe drugie pokolenie Moczyńskich, złożone, jeśli się nie mylę, z czterech córek i syna, a wytrwałą samodzielną pracą i przemysłem wyrobiło sobie szacunku godne stanowisko w naszem społeczeństwie.
Jedna z owych córek, która już dość dawno zeszła z tego świata, przypomina mi amicusa szkolnego, Józefa Krąkowskiego. Był on już w sekscie moim kolegą, przerąbaliśmy się razem do sekundy i pamiętam, że ten niski blondynek z przyjemną fizionomią odznaczał się między nami spokojnem usposobieniem, pewną przedwczesną powagą i zamiłowaniem porządku, które go w późniejszym życiu nie odstąpiły. Okoliczności zmusiły go pomyśleć jak najwcześniéj o zabezpieczeniu sobie przyszłości, wyszedł więc z gimnazyum i znalazł pomieszczenie w Landszafcie, zwłaszcza iż go do biurowéj pracy bardzo staranne i kaligraficzne pismo zalecało. Od tego czasu rzadko kiedy zdarzyło mi się widzieć go dążącego, z aktami pod pachą, na Wilhelmowską ulicę, a gdy poszedłem na uniwersytet, ledwo już wiedziałem, szczerze mówiąc, że żyje. Dopiero czterdziestego pierw-