Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szał go, powtarzając nieraz, que l’asthme est un brevet de longue vie — i to się nie zupełnie sprawdziło, bo zbyt późnego wieku nie doczekał się profesor. Gdy czterdziestego szóstego roku zmienił się zarząd gimnazyalny, a nowy radzca szkólny Brettner, dalekim będąc od ogłady Jacoba, sympatycznych uczuć w starych nauczycielach wzbudzić nie mógł, usunął się Jan Motty z kolegium św. Magdaleny, zwłaszcza że osłabiona ciągłem niedomaganiem fizyczność jego coraz więcéj ochrony i spokoju wymagała. Dziesięć lat jeszcze spędził na emeryturze, nie pozostając jednak bezczynnym, zatrzymawszy bowiem pensyonat, uczył i wychowywał chłopców u siebie, a przytem wykładał literaturę francuzką w szkole panien od dawna tutaj przez matkę jego żony założonéj, któréj dyrekcyę naukową objąć musiał, z rozporządzenia rządu, w ostatnich czasach swego życia. Wiosną piędziesiątego szóstego roku tak gwałtownym był napad astmy, że pociągnął za sobą zupełny rozkład płuc, któremu uległ nasz profesor po kilkomiesięcznych ciężkich cierpieniach, zachowując do końca właściwą sobie spokojność duszy i słodycz w obejściu i pocieszając nieraz strapioną rodzinę objawem wesołych myśli. Podpadło to wszystkim otaczającym, że kilka dni przed śmiercią, słówka francuzkiego nie powiedział, mówiąc tylko po polsku.
A teraz, panie Ludwiku, nim opuścimy ten dom Bergera, nadmienić ci muszę, że tam na pierwszem piętrze mieszkały dawnemi czasy rozmaite osoby znane mi także mniéj lub więcéj. Najważniejszą z nich był profesor Królikowski, o którym się w ostatniéj naszéj wycieczce dość nasłuchałeś, a przed nim zajmował rok lub dwa tęż samą kwaterę kolega jego Moczyński. Nie wiele ci o nim powiedzieć mogę, chociaż należał do dobrych znajomych mego ojca, chyba tylko, że był już tu-