Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czajnéj pamięci swojéj i bystrości rozumu, przytem dobrego serca i przyjacielskiego usposobienia dla wszystkich, chociaż nie bez poczucia własnéj wyższości, z temperamentu wrażliwy i prędki, a czasem i więcéj, posiadający wreszcie rzadki talent ujmowania sobie ludzi; takim mi się od pierwszych czasów naszéj znajomości przedstawił Jan Koźmian i sądzę, iż w ocenie mojéj nie bardzo odbiegłem od przedmiotowéj prawdy.
Gdy późniéj, po siedemdziesiątym drugim roku, miejsce skromnego Hotelu Wiedeńskiego zajęła owa Arka Noego przez doktora Koszutskiego wybudowana, przechodząc koło niéj, chętnie zwracałem oczy ku temu narożnemu oknu pierwszego piętra, z którego nieraz witał mnie uśmiech przyjacielski. I ty, panie Ludwiku, będąc jeszcze w szkołach, spotykałeś zapewne na ulicy sympatyczną postać hrabiego Alfonsa Sierakowskiego, który w Poznaniu wiele lat przemieszkiwał i z téj kamienicy przed trzema laty na spoczynek wieczny do rodzinnéj ziemi wywieziony został. Poznałem się z nim niebawem, gdy tutaj pierwszy raz przybył piędziesiątego szóstego roku, za pośrednictwem jego teścia, hrabiego Adama Sołtana. Otóż, chronologicznie rzecz biorąc, powiem ci, że rok przedtem wysłany przez doktora Gąsiorowskiego do wód w Soden, drugiego czy trzeciego dnia po przyjeździe, zszedłem się przypadkiem w parku z towarzystwem z kilku osób złożonem. Była tam młoda jeszcze i przystojna pani z kilkonastoletnią córeczką; za niemi szedł pan jakiś w sile wieku, a obok niego drugi już przeszło sześćdziesięcioletni, wysokiego wzrostu, chudy z małą siwą głową; rozmawiali z sobą po polsku. Ciekawość moją co do tego spotkania zaspokoił niebawem Stefan Ciecierski, który, jak ci dawniéj już powiedziałem, leczył także wtenczas w Soden swoją młodą jejmość, i przez niego