Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bo w ogóle okazywał usposobienie życzliwe, nawet wesołe, ale mimo to miał sobie niechętnych księży demokratów, którzy w nim nie lubili szlachcica stojącego na równi z panami, księży prostaczków, którzy czuli jego wyższość umysłową i księży wygodnych, którzy się bali, żeby czego nowego nie wymyślił, coby im święty spokój przerwało. Mało takich księży spotkałem, którzy Koźmiana rzetelnie oceniali wedle jego zasług i zdolności i którzyby się, jak wielu świeckich, byli oddali bezwarunkowo pod jego kierunek. Może być, że się mylę, panie Ludwiku, tak mi się jednak z tego, com widział i słyszał wtenczas, stosunek ów przedstawiał.
Gdy nastąpiły piękne lata kultury, szczególnie po uwięzieniu i wygnaniu arcybiskupa Ledóchowskiego, a potem i biskupa Janiszewskiego, zrozumiesz z tego wszystkiego, co ci dotychczas powiedziałem, że ks. Jan, któremu nigdy na chęci i odwadze nie zbywało, gdy chodziło o dobro kościoła, godnym okazać się musiał stanowiska wojującego za wiarę, które właściwie zajmował od pierwszéj chwili przybycia do nas. Przez cały ten czas nagabywań i utrapień, nie przewidując nawet ich końca, był on — że tak powiem — tem ogniskiem siły moralnéj, którą duchowieństwo nasze okazało. Jego rady, napomnienia, zachęty ustne i piśmienne rozchodziły się po całéj dyecezyi, krzepiły wytrwałych, wzmacniały słabych, zawstydzały zwątpiałych i przyczyniły się znakomicie do tego, że wszystko pozostało w należytych karbach.
Chociaż na zewnątrz nie widać było wpływu ks. Jana, przeczuwano go jednak z góry i nie minęły go dowody troskliwéj nad nim opieki. Kilkakrotne rewizye domowe nie wystarczały ciekawym; dwa razy odbywać musiał pokutę, a te dziesięć miesięcy więzienia, które i wtenczas, jak za młodu w Kistrzynie, znosił z spoko-