Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

od razu w domu, jak to mówią, bo z Alfredem znałem się dobrze od czasów berlińskich. Podobieństwa między obydwoma braćmi zachodziło nie wiele; Alfred, równie chudy, lecz nieco wyższy od Władysława, robił od razu wrażenie, iż klatka jego piersiowa w niezupełnym jest porządku, twarz zaś miał o rysach mniéj wybitnych, trochę sentymentalną i smutną, która się jednak w rozmowie często ożywiała, bo równie jak brat skłonnym był do wesołości i dowcipu. Gdy przy schyłku trzydziestego szóstego roku zeszedłem się z nim w Berlinie, kończył swoje studya. Z tego, co i on mi powiadał i późniéj brat jego, wiem, że był w wyższéj klasie lyceum warszawskiego, gdy wybuchło powstanie trzydziestego roku; miał wtenczas, zdaje mi się, niespełna lat szesnaście, mimo to jednak i mimo wątłego organizmu, przyczepił się najpierw do straży akademickiéj Chłopickiego, a potem do jednéj z bateryi polnych i jako artylerzysta odbył całą kampanię. Uszło mu to jakoś bezkarnie, bo ojciec jego miał rozliczne znajomości i wpływy, mógł więc, wróciwszy z wojaczki, szkoły ukończyć i na św. Michał trzydziestego trzeciego roku dostał się do Królewca, gdzie przeszło trzy lata słuchał medycyny. W Berlinie byliśmy dość z daleka z sobą; widywałem go tylko na liczniejszych zebraniach, albo czasem przy obiedzie, gdy przyszedł do restauracyi, w któréj nas się wielu stołowało. Z kolegami będąc bardzo łatwego obejścia, przyjacielski i zwykle przy dobrym humorze, wszystkich zbliżających się do siebie przyciągał, talent zaś do deklamacyi miał znakomity i przypominam go sobie kilka razy deklamującego długie ustępy z Pana Tadeusza, które z taką werwą i tak wybornem cieniowaniem wyrazów wypowiadał, że słuchać go prawdziwą sprawiało przyjemność. Na Berlinie nie poprzestał; dla wydoskonalenia się w swoim zawodzie zwiedził inne