Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pod Belfortem we Francyi siedmdziesiątego pierwszego roku, a wuja obudwóch, Adama Zakrzewskiego, już przeszło lat trzydzieści pięć temu złożyliśmy na dawniejszym cmentarzu farnym do grobu, który bluszczem porosły, kamiennym krzyżem oznaczony dziś jeszcze widzieć tam możesz.
Zrobił mi pan Adam kiedyś wielką przysługę. Gdy się czterdziestego drugiego roku z nim żegnałem, jadąc za granicę, rzekł do mnie: „Jeśli o Brukselę zawadzisz, to ci służę listami, które ci się przydadzą.“ I nazajutrz przyniósł mi sam dwa listy, jeden do doktora Grużewskiego, swego przyjaciela, drugi do Lelewela. Szczerze mu podziękowałem za jego uczynność, lecz co do Lelewela wyraziłem pewną obawę, czy tak mało znacząca i ledwo pierwszym wąsem obdarzona istota jak ja może się narzucać takiemu człowiekowi, którego w méj wyobraźni niezwykły jakiś naukowy i dziejowy nimbus otaczał. Rozśmiał się Zakrzewski i zaręczył, że Lelewel w stosunkach z ludźmi bez żadnych jest przydatków, a chociaż czasem trochę podejrzliwy, za jego poleceniem dobrze mnie przyjmie. Potwierdził mi to, gdy przybyłem do Brukseli, doktor Grużewski, do którego najpierw poszedłem.
Był to człowiek wtenczas trzydzieści kilka lat mający, wysoki, przystojny, bardzo przyzwoity, który, na wychodźtwie nie marnując czasu, studya medyczne rozpoczęte w Warszawie ukończywszy w Brukseli, wyrobił sobie taką praktykę, że mógł się zupełnie dogodnie utrzymać, mając zwłaszcza stałą posadę przy jednym z głównych lazaretów miejskich. Słyszałem kiedyś późniéj, że w Belgii nie pozostał i do Warszawy wrócił. Opowiadano mi też o nim trochę romantyczne zdarzenie, za którego prawdę ci jednak nie zaręczam. Otóż w lazarecie brukselskim, w którym praktykował Grużewski,