Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

széj zaraz chwili na każdym bardzo przyjemne wrażenie, nie tylko zewnętrznością milutkiéj wyższoklasowéj pensionarki, lecz i bezwiedną naiwnością myśli i mowy, która jéj była przyrodzoną.
Znów kilka lat późniéj, bo sześdziesiątego drugiego roku, przybyli państwo Ciecierscy oboje na dłuższe mieszkanie do Poznania i zabawili tu lat kilka z różnemi przerwami, a nawet doczekali się tutaj dwóch synów. Podczas tego pobytu zaznajomili się z całym niemal naszym światem i brali udział we wszystkiem, co się wtedy między nami działo bądź wesołego, bądź smutnego. Gdy nareszcie wrócili do swéj siedziby, dowiedzieliśmy się niezadługo potem, iż każde z nich poszło w swoją stronę; rozłączyli się i żyli odtąd zdaleka jedno od drugiego. Pani, któréj już nie widziałem więcéj, mieszkała bądź to w Cudnowie, bądź to w Warszawie, a pan Stefan po większéj części w Pobikrach. Ale, jak w młodym wieku, tak i w tym późniejszym, żywot jego był przeważnie koczującym. Zatrzymawszy wszystkie dzieci przy sobie, musiał zająć się ich wychowaniem. Trzy córki oddał do Sercanek w Pradze, synów trzymał początkowo w szkołach poznańskich, a że miał przytem niejednę kłopotliwą sprawę majątkową i sądową, przeto krążył niemal ustawicznie, ile mi wiadomo, między Pobikrami, Grodnem, Wilnem, Warszawą i Petersburgiem z jednéj, Poznaniem, Berlinem i Pragą z drugiéj strony.
I tę moją dawną i dobrą znajomość, panie Ludwiku, jak tyle innych, już śmierć rozerwała. Pani Jadwiga przed czterema, zdaje mi się, laty nagle w podróży umarła, a tego roku doniesiono mi o śmierci pana Stefana. Szczery mnie żal przejął na tę wiadomość, tem bardziéj, iż rokowałem mu, że dojdzie do bardzo późnego wieku, bo silnego zawsze był zdrowia i nigdym nie słyszał, iżby na jakąkolwiek słabość narzekał, chociaż