Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

laków nie tylko nie miał owéj nienawiści teraźniejszym Niemcom właściwéj, lecz w poufnéj rozmowie nieraz wynurzał sprawiedliwe i sympatyczne pod tym względem myśli.
Dla tego też zbliżył się do Marcinkowskiego, dla którego powziął wielki szacunek i na jego wezwanie przyjął udział w przewodnictwie owego miejskiego Towarzystwa Dobroczynności, o którego posiedzeniach na ratuszowéj sali już ci poprzednio wspomniałem. Bezstronność jego i zacny sposób myślenia, nie mięszający sprawiedliwości z dążnościami politycznemi, które w poruczonych mu czterdziestego szóstego roku sprawach śledczych okazał, znane tu były w obudwóch obozach i może się z czasem jednemu z nich stały niedogodne, bo jeszcze przed sześćdziesiątym rokiem przeniesiono Dassla do Szczecina, gdzie, nie wesoły zresztą, żywot swój już przed kilkunastu laty zakończył.
Pójdźmy teraz daléj, panie Ludwiku, Młyńską ulicą, po téj saméj stronie. Masz tutaj, niedaleko od Królewskiego rynku, zieloną kamienicę ze znakiem Opatrzności u góry; nie było jéj jeszcze przed piędziesiątym rokiem. Miejsce jéj zajmowały, w części mały, bezpiętrowy, żółty domek, w części wielka drewniana brama, prowadząca na podwórze, za którem był niewielki ogródek. Do owego domku wszedłem pierwszy raz latem czterdziestego trzeciego roku, przynosząc list i pozdrowienie od Antoniego Szymańskiego z Paryża, urzędnika w prefekturze Sekwany, dla państwa Łuszczewskich, z którymi był dawniéj zaprzyjaźniony. Zastałem wszystkich przy stole, pana, panie, trzy córki i dwóch chłopców; dziatwa była jeszcze mała, z wyjątkiem dorastającéj najstarszéj panny. Tak się zaczęła moja z tą rodziną znajomość, za którą wdzięczny byłem i jestem poczciwemu Szymańskiemu.