Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Róg téj ulicy z Młyńską, po stronie kościoła będący, zajmował dawniéj dom bardzo skromny o niskich dwóch piętrach, przebudowany ostatniemi czasy i teraz znacznie wywyższony i pozorniejszy niż przedtem. W owym domu mieszkał dość długo, na pierwszem piętrze, dobry mój znajomy, którego tu nieraz odwiedzałem i pominąć nie chcę, zostawił mi bowiem bardzo miłą pamięć po sobie. Zbliżyły nas do siebie owady, nie żadne podejrzane, tylko całkiem niewinne, carabi, buprestes, cerambices, cicindelae i jak je tam jeszcze entomolodzy nazywają. Żart na stronę, panie Ludwiku, młodemi laty miałem, w dziedzictwie po ojcu, pociąg do chrząszczy i chwytałem chciwie takie sześcionożne istoty, szpilkując je bez miłosierdzia. Późniéj, ile mi czas pozwalał, zajmowałem się niemi trochę naukowo i doprowadziłem do zbioru pokaźnego, systematycznie ułożonego.
Dowiedział się o tem, zdaje mi się przez Königka, ów mieszkaniec tego domu, sędzia apelacyjny Dassel, który, nie mając ani żony, ani dzieci, powziął także sentyment do chrząszczy. Przyszedł do mnie, aby mój zbiór obejrzeć i tak się zaczęły między nami rozmaite wymiany i handle jako też bliższa znajomość. Liczył on wtedy koło pięćdziesiątki, a może i więcéj i uchodził tutaj za jednego z najbiegléjszych prawników, dla czego mu też zwykle oddawano przewodnictwo na rokach przysięgłych. Był to człowiek zresztą poważny i wielostronnie wykształcony, który bardzo samotne i jednostajne życie osładzał sobie, w chwilach wolnych od urzędowéj pracy, długiemi przechadzkami, bieżącą literaturą niemiecką i entomologią. Dawniejszemi czasy, na uniwersytecie, należąc do związków, nabrał wyobrażeń idealnych i wolnomyślnych, którym pozostał wierny, chociaż się z niemi, jako urzędnik, nie łatwo wydawał. Do Po-