Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

munda, którego jako chłopca i późniéj jako przyzwoitego i przyjemnego młodzieńca dość często widywałem; teraz już nieżyje, umarł bowiem krótko przed matką. Doktora Hertzoga dwoje dzieci pamiętam, syna w gimnazyum Maryi Magdaleny, ładnego i zdolnego chłopca, mówiącego biegle po polsku i bratającego się z kolegami polskimi, jako téż córkę, kilkonastoletnią panienkę, która już wtenczas zapowiadała, że pod względem zewnętrznym matce nie ustąpi. Bodajnie jeszcze przed sześdziesiątym rokiem opuścili państwo Hertzogowie Poznań i przenieśli się na Szlązk, do Warmbrunu gdzie oboje pomarli. Syn ich, którego u nas panny nazywały le bel Adolphe, urzędował dość długo przy namiestnictwie w Strasburgu i przyjąwszy nazwisko matki, de Bruce, żyje jeszcze, jak słyszałem, w Warmbrunie ze starszą, owdowiałą siostrą.
Następujący dom, do którego nas nęcą owe rozliczne przysmaki w wystawach pana Cichowicza, rozbudza, mimo to, przykre wspomnienie we mnie i w każdym, co pamięta, że w tylnych jego zabudowaniach mieściły się początkowo biura smutnéj pamięci Tellusa. Byłem tam dość często, przecież jedynie jako odwiedzający przechodzień, bo się tu z wszystkimi niemal ówczesnymi tellusowymi dobrze znałem, osobliwie z Bentkowskim, który wtedy jeszcze zawiadywał tam kasą i zdarzyło mi się, niemal za każdą razą spoglądać ze zdziwieniem na Złoty Ołtarzyk lezący zawsze na stoliku pana Berensa, najpierwszego i najzręczniejszego z tamtejszych croque-morts. Ale się dłużéj na temat tellusowy rozwodzić nie będę, bo lepiéj, mijając tę przeszłość, powtórzyć sobie owo włoskie: guarda e passa, to jest: stul gębę i ruszaj daléj.
Wreszcie ostatnia po téj stronie kamienica Berlińskiéj ulicy, na rogu Rycerskiéj, przypomina mi osobę