Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przyjechało także, ile pomnę, dwa razy na taki Święty Jan towarzystwo aktorów warszawskich, wzbudzając wielki patryotyczno-estetyczny zapał w młodzieży. Przypominam sobie, że jako siódmio- czy óśmioletniego dzieciaka zabrała mnie z sobą matka do teatru na przedstawienie Aliny, królowéj Golkondy i że o moje uszy odbijały się często nazwiska Werowskiego i panny Żuczkowskiéj, jako najbardziéj podziwianych.
Otóż, podczas Sw. Jana roiło się wszędzie na ulicach, osobliwie zaś na Starym Rynku, całkiem zapchanym budami jarmacznemi, sprzedającymi, kupującymi i gapiącymi się, oraz tłumem oficyalistów, ekonomów, pisarzy i urzędników prywatnych, którzy o téj porze, służbę zmieniając i służby szukając, czekali ze stoicyzmem na nowy obrot losu, osobliwie przy wejściach do Wrocławskiéj i Szerokiéj ulicy. Po co właściwie za dni naszych jeszcze odbywają się jarmarki, nie wiem doprawdy; potrzeba ich całkiem ustała, są już anachronizmem i dla tego coraz nędzniéj przedstawiają się oczom. Wszakże przed sześćdziesięciu laty, kiedy sklepów w mieście było jak na lekarstwo, kiedy handel dobry był w kolebce, a środki komunikacyjne niemal jak za patryarchów, zajmowały jarmarki bardzo ważne miejsce w życiu społecznem; dla tego też, szczególnie świętojańskie, przedstawiały się świetnie w Poznaniu, tak co do mnóstwa, rozmaitości i jakości towarów, jako i co do liczby ludzi udział w nich biorących i co do obrotu pieniędzy, który się na nich odbywał.
Z początkiem lipca, świętojańscy goście wracali do domów, wogóle z lżejszemi workami, niż przyjechali; tentent, gwar i ruch w mieście ustawał, a Rynek wracał do zwyczajnego spokoju i dość martwego pozoru. Drzwi i okien wystawnych, nęcącemi i łudzącemi towarami na-