Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do końca, jak ci mówiłem, w kawalerskim stanie i raz tylko, dawnemi laty, przeszło mu podobno przez myśl, żeby się mógł ożenić, a sądząc, że najstosowniejszym wstępnym krokiem do zamierzonego celu będzie okazać, iż stoi na pewnym, brzęczącym fundamencie, zostawił u bliskiego krewnego panny, która mu wpadła w oko, na kilka dni swoją szkatułę z pieniędzmi, pod pozorem jakiegoś wyjazdu. Ale szkatuła na pannę nie zrobiła wrażenia.
Ostatni raz zacnego Jana Kalasantego widziałem siedmdziesiątego piątego roku w Salzbrunie; była to już ruina przeszłości, zwłaszcza iż doznał krótko przedtem lekkiego uderzenia na mózg. Ucieszył mi się bardzo, przypomniał sobie niektóre szczegóły i osoby z dawnych czasów, ale widać było, iż ostatkiem goni; jako też umarł niedługo potem z wód wróciwszy i pochowany został tam, gdzie się urodził.
Ten tu dom, w którym lat kilka mieszkał, przeznaczyli, jak się zdaje, bogowie na cukiernię. Pfitznerowie już tu od dość dawna słodzą życie ludziom, a przed nimi, przez wiele lat, panowali bracia Wassali, pochodzący z owego błogosławionego kraju Gryzonów, gdzie się każdy cukiernikiem rodzi; oni zaś nabyli ten interes od Douchego, którego nazwisko już ci wspomniałem. Otóż ów Douchy był wyjątkiem z wszystkich u nas osiadłych Francuzów, bo przyszedł do majątku. Przywędrował tu w czasie wojen Napoleońskich i założył skromny sklepik, w którym sprzedawał kawę, czekoladę i limonadę. W dwunastym roku, podczas przechodu wielkiéj armii do Rosyi i powrotu jéj niedobitków, miał sposobność nie tylko ze sprzedaży produktów swego przemysłu, lecz i dopomagając współrodakom w rozmaitych sprawach i faciendach ciągnąć znaczne zyski, a ponieważ był przytem przemyślny i bardzo skąpy, przeto, pozby-