Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzień w wieczory kwartetowe, które były główną jego rozrywką.
Miał on syna jedynaka, mojego rówiennika i kolegę szkolnego z klas niższych, Antosia. Biedny ten Antoś, jako dziecko, skutkiem choroby, czy też z winy piastunki, wykrzywił się mocno, tak iż dorósłszy nawet pozostał karzełkiem, z dosyć dużym garbem, cienkiemi nóżkami i wielką głową, pokrytą gęstym, rozczochranym włosem. To mu jednak nie psuło fantazyi i humoru; zawsze wesół, z twarzą do śmiechu skłonną, zadowolony był z świata i z siebie; późniéj przybierał czasem donżuanowskie pozory. Zresztą lubili go koledzy, a ja zostałem z nim w bliższéj zażyłości nawet gdy szkoły opuścił, był to bowiem dobry chłopiec, życzliwy, usłużny, przesadnie grzeczny, grał znakomicie na fortepianie, a Chopina stawiał między półbogi. Szkół nie skończył, bo mu ani filologia, ani matematyka nie przypadły do gustu, ale zamyślał kształcić się daléj praktycznie i teoretycznie w muzyce i w tym celu jechać za granicę, gdy go nagle ojciec odumarł, zostawiając w młodym bardzo wieku samego i bez opieki, ile mi wiadomo. Byłem wtedy na uniwersytecie i straciłem Wojkowskiego przez czas niejaki z oczu; dopiero trzydziestego ósmego roku, przybywszy do Poznania na ferye, odwiedziłem go i zastałem w ogóle tak samo usposobionego jak dawniéj, ale zatrudnionego poważniéj. Otóż zajęli się nim byli tymczasem profesor Antoni Popliński i Józef Łukaszewicz.
Powziąwszy zamiar chwalebny wyrwania społeczeństwa naszego z obojętności i nieudolności literackiéj, która była chroniczną jego chorobą, postanowili ci ze wszech miar zasłużeni ludzie, zapoczątkować tu w Poznaniu pismo tygodniowe, naukowe i literackie. Ani jeden, ani drugi nie mógł otwarcie wystąpić z tem przedsięwzięciem,