Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cierpliwiły się mocno i stawały się wrzaskliwe, a natenczas występował któryś z członków komitetu, najczęściéj Stefański, i uspakajał ludek, głosząc jakąś nowinę lub prawiąc mu cośkolwiek. Mimo ścisku, nieładu, wędrówek i entuzyazmów, żadnych nadużyć i gwałtów nie było; ludzie zachowywali się uczciwie i rozsądnie.
Wielki, przypominam sobie, wywarło zapał wśród tłumów pojawienie się na ratuszowym balkonie Mierosławskiego i mowa, którą z wybitną gestykulacyą i właściwą sobie oryginalną swadą wypowiedział, napełniając zaciekawionych słuchaczy najpiękniejszemi nadziejami. Tak to tu było, panie Ludwiku, na ratuszu, przed ratuszem i na mieście, w pamiętnym roku czterdziestym ósmym, aż do końca marca i w początkach kwietnia. Naturalnie nie puszczam się na dziejopisarstwo, nadmieniam ci tylko, jak przyrzekłem, moje osobiste wspomnienia i wrażenia.
Gdy się potem rzeczy trochę ustaliły w Berlinie; gdy się tutejsi Niemcy, uzbroiwszy się i wybrawszy także swój komitet, porozumieli z rządem i między sobą; gdy do Poznania weszły arcymiłe landwery pomorskie i strzelcy zgorzeliccy, a ruch narodowy polski skoncentrował się po obozach na prowincyi — przestaliśmy się tu w Poznaniu kochać i ściskać nawzajem, jednoczyć sprawę wolności niemieckiéj ze sprawą polską; załoga wróciła z cytadeli do miasta, władze pruskie zajęły swoje miejsca, policya pojawiła się na ulicach, magistrat wyrugował z ratusza komitet narodowy, który przeniósł się, ile pomnę, na czas niejaki do Wiedeńskiego hotelu i wkrótce potem zniknął bez śladu. Wtedy współmieszkańcy nasi zaczęli także polowanie na kokardy polskie; zrzucano tu i owdzie na ulicach kapelusze, zdzierano kokardy z czapek, a gorliwymi szczególnie w tych łowach okazali się żydzi. Sam widziałem z okna na Wilhelmowskiéj ulicy, gdzie