Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bez skałek i z miną niezbyt zachwyconą. Tu na rynku przedewszystkiem roiło się od ludzi różnéj płci i wieku, a patrząc po twarzach i słysząc głosy, byłbyś myślał, że to Poznań szesnastego lub siedmnastego wieku, bo tego dnia spotykały się postacie i dochodziły wyrazy prawie tylko polskie; Niemcy i żydzi siedzieli po domach, niekoniecznie dowierzając naszemu ludkowi. Każdy z chodzących miał na kapelusza lub czapce dwie kokardy, jednę czerwoną i białą, drogą niemiecką: schwarz-roth-gold.
Kochaliśmy się wszyscy serdecznie, Polacy, Niemcy i żydzi; braterstwo było jak w niebie, a o przywróceniu Polski nikt nie wątpił; nikt nie wątpił, że całe Niemcy, nawet gwardye poczdamskie, razem z nami i to z rozkoszą ruszą na Moskali. A cóż dopiero tu, na ratuszu! Otóż w magistrackiéj sali nie ma znaku burmistrzów i rajców niemieckich; zasiadł tam komitet narodowy, który się dnia poprzedniego zrodził szczęśliwie wśród okrzyku tłumów koło Bazaru zebranych i który objął, jako władza naczelna, zarząd nad całą prowincyą. Składał się on z początku i legalnie z czternastu osób, których nazwiska mogę ci powiedzieć, bo je umiem na pamięć, a teraz mało kto wie o nich. Potworowski, Słomczewski, Berwiński, Moraczewski, Palacz Jan, Essman, Krotowski, Libelt, Jarochowski, Mielżyński, Stefański, ks. Prusinowski, Chosłowski, ks. Fromholz. Wszyscy już nie żyją. Siedzieli tu dzień i noc prawie; zawsze kilku z nich zastałeś, choć komplet rzadko się zebrał. Byłem tu nieraz z interesem i bez interesu, drzwi bowiem stały otworem; każdy wchodził, aby coś powiedzieć lub widzieć; radzono, rozprawiano, pisano, rozsyłano ludzi na wszystkie strony. Tłumy stojące przed ratuszem oczekiwały ciągle czegoś nowego; czasami nie-