Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którym spoczywa po pracy i bólach, przykryty ogromnym granitowym głazem, który Maciéj Mielżyński sprowadził i obrobić kazał.
Tak, panie Ludwiku, ile razy obok téj apteki lub obok owego domu przy Podgórnéj ulicy przechodzę, tyle razy pomyślę sobie: „Panie daj nam znów takiego!“
Ale idźmy teraz kilka kroków daléj; widzisz ten dom narożni Rynku i Franciszkańskiéj uliczki? Należał on przed niespełna pół wiekiem do pani Berwińskiéj, jednéj z najsympatyczniejszych matron, jakie znałem. Wyraz jéj twarzy spokojny, łagodny, życzliwy, ujmował każdego, co się do niéj zbliżył, a ktokolwiek ją, znał, cenił jéj ciche cnoty, dobroć, na wskroś polskie serce i poświęcenie dla rodziny. Ciężkie na starość spadły na nią ciosy: umarły jéj najpierw dwie córki w kwiecie wieku, jedna dopiero co zamężna, druga, panienka ładna i miła, z którą nieraz walca i mazurka na kasynowych wieczorkach tańczyłem, nieco późniéj zaś dwaj synowie, młodzieńcy znakomicie uzdolnieni i wytrwali w pracy, z których młodszy był na uniwersytecie i najpiękniejsze rokował nadzieje, drugi zaś, starszy, pracował od lat kilku jako profesor historyi przy gimnazyum trzemeszeńskiem i zostawił po sobie starannie obrobiony podręcznik dziejów starożytnych, którego dokończyć nie zdążył.
Prócz najstarszéj zamężnéj córki, która jeszcze żyje, pozostał najdłużéj z całéj téj licznéj rodziny znany ci zapewne jako poeta Ryszard Berwiński. Poznałem się z nim zaraz w pierwszych latach méj młodości, spotykaliśmy się dość często w różnych miejscach i kilka razy odwiedziłem go tu w jego mieszkaniu u matki. Lubiłem jego towarzystwo, chociaż i sposób myślenia i kierunki nasze nie zupełnie przystawały do siebie, ale był