Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szkoda wielka, że piękny ten zbiór, przekazany duchowieństwu dekanatu poznańskiego przez zacnego proboszcza, leży sobie od lat wielu u góry w lożach farnego kościoła, podobno tak jak go tam zniesiono, nietknięty, chyba, że go szczury kościelne, wedle francuskiego przysłowia, ze wszystkich najgłodniejsze, trochę naruszyły.
Czarna marmurowa płyta, którą zmarłemu, tu w kościele św. Wojciecha, przyjaciele wmurować dali, przekaże późniejszym pokoleniom pamięć księdza patryoty. Drugą płytę, wiele większą, z siwego marmuru, widzisz tu na zewnętrznym murze kościoła; jest to piękny dowód wdzięczności, umieścili ją bowiem, roku sześćdziesiątego dziewiątego, dawniejsi stypendyaci Towarzystwa naukowéj pomocy, oddając cześć pamięci dobroczynnego założyciela tegoż towarzystwa, który, jak ci już mówiłem, urodził się w jednym z tych glinianych domków w pobliżu kościoła będących. Kościoła samego opisywać ci nie będę; powinieneś go sobie obejrzeć, jeśliś go jeszcze nie oglądał; mieści on w sobie niejeden szczegół ciekawy.
A teraz, panie Ludwiku, ponieważ z téj strony kończy się miasto, przeto powiedzieć sobie możemy jak tam któryś Francuz, gdy przybył do Hammerfestu w Norwegii: Sistimus hic tandem, nobis ubi defuit orbis“, pożegnać się i rozejść, bo tu już koniec mojéj mądrości. Wszakże, da Pan Bóg, nie żegnamy się na zawsze; doktor mój żąda koniecznie, abym stare płuca górskiem powietrzem odświeżył i nastroił, dla tego proszę cię o urlop na kilka tygodni, a jak wrócę, włóczyć się znów będziem, jeśli cię to bawi, w innych stronach miasta.

(Koniec pierwszéj części.)