Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tycznem wersalskiem, które, z powodu oddalenia i tęsknoty za krajem, popadło w hallucynacye, ułożony spisek, mający, jak ci już mówiłem, wywołać, jednego niemal dnia, powstanie we wszystkich częściach dawniejszéj Rzeczypospolitéj, rozszerzył się przedewszystkiem w W. Księstwie, gdzie nie wielu z przekonania, największa część z nierozwagi, inni znów z ambicyi lub źle zrozumianego poczucia honoru i solidarności do niego przystąpili; znaczna jednak część obywateli wiejskich i inteligencyi miejskiéj była mu przeciwną.
Marcinkowski i jego przyjaciele widzieli jasno, że takie przedsięwzięcie, w danych okolicznościach, klęski tylko i nieszczęścia za sobą pociągnie i dla tego starali się radą, i prośbami odwieść od tak niefortunnego zamiaru. Było to daremne; odpowiadano im częstokroć lekceważeniem, a nawet groźbą. Nadeszły pamiętne dni lutowe roku 1846; powstanie w zarodku zgnębione zostało; głównych przywódzców i zwolenników pojmano. Chwycono się ze strony rządu rozmaitych wyjątkowych środków, a patryoci, lękając się liczniejszych i groźniejszych jeszcze, głębokim przejęci byli żalem. Nader boleśnie dotknęły wypadki te Marcinkowskiego. Przyszedłem do niego, nie pamiętam już którego z owych dni, koło trzeciéj po południu, (mieszkał wtenczas już na Podgórnéj ulicy) i zostałem go pogrążonego w głębokim smutku. Trapiła go ustawicznie myśl, że pójdzie teraz wniwecz wszystko, co się dla publicznego dobra zrobiło i zaczął o tem ze mną rozmawiać, chodząc niespokojnie po pokoju; na raz stanął w oknie, skiwnął na mnie i wskazał na ulicę. Przybiegłem i ujrzałem, z drugiéj strony ulicy, żandarmów prowadzących schwytanego Słupeckiego, znanego nam wszystkim i powszechnie lubionego urzędnika Ziemstwa kredytowego. Marcinkowskiemu oko łzą zaszło, odwrócił się, przerwał rozmowę, a rzuciwszy się na ka-