Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Schwob - Księga Monelli.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czego zawracasz głowę, Mahot. Zostaw tę młódkę. To dlatego, że ma skórę czarną, panienko: tak go nazywamy na galarach.
A cienki fletniowy głosik odpowiedział:
— Dokąd płyniecie barko?
— Wiezie się węgiel na południe, odkrzyknął jej Indyanin.
— Tam, gdzie słońce? pytał głosik.
— Że aż przepaliło skórę staremu, odpowiedział Mahot.
A głosik mówił dalej po chwili milczenia:
— Wzięlibyście mnie ze sobą, barko?
Mahot przestał żuć chleb. Indyanin odstawił dzbanek śmiejąc się:
— Patrzcie-no, barko! rzekł Mahot. Panno Bareczko, a wasza śluza. Zobaczymy jutro rano. Oj! Tatuś nie byłby rad.
Głosik nie odpowiedział nic więcej, i blada twarzyczka ukryła się napowrót w chacie.
Noc objęła ściany kanału, zielona woda podnosiła się wzdłuż wrót śluzowych. W domku widać już było tylko blask świeczki za czerwono-białemi firankami. Woda pluskała monotonnie o spód barki, która podnosiła się koły-