Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ności ujrzenia jej niż dla muzyki i niż dla pana de Charlus; powiedziała „pryncypałce“ tysiąc komplementów, podkreśliła dawną już chęć poznania jej, winszowała jej domu, mówiła o najrozmaitszych przedmiotach tak jakby była u niej z wizytą. Tak byłaby chciała (powiadała) przyprowadzić swoją siostrzenicę Elżbietę (tę, co niebawem miała wyjść za Alberta belgijskiego). Tak będzie żałowała! Królowa umilkła, widząc że muzycy zasiedli na estradzie; kazała sobie pokazać Morela. Nie musiała mieć zbytnich złudzeń co do pobudek pana de Charlus w tem, aby otoczyć młodego wirtuoza taką chwalą. Ale stara mądrość panującej, w której żyłach płynęła najszlachetniejsza krew historji, najbogatsza w doświadczenie, sceptycyzm i dumę, w nieuniknionych skazach ludzi których najbardziej lubiła, jak swego kuzyna Charlus (syna księżniczki bawarskiej, jak ona była córką domu bawarskiego) kazała jej widzieć nieszczęścia, czyniące tem cenniejszem oparcie jakie tacy ludzie mogli w niej znaleźć i podnoszące tem samem przyjemność użyczenia go. Wiedziała, m Charlus byłby podwójnie wzruszony tem że ona się trudziła w takiej okazji. Tylko że ta heroiczna kobieta, równic dobra jak się niegdyś okazała dzielną, prawdziwa królowa-żołnierz, która sama dała ognia z wałów Gaety, zawsze gotowa stawać rycersko po stronie słabych, widząc panią Verdurin samą i opuszczoną (nie świadomą zresztą, że nie powinna opuszczać