Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie zakłóci ogólnej rozmowy przez flirty i szepty. Charlus, to coś ekstra, można być spokojnym, coś jak ksiądz. Tylko niech się nie waży przewodzić nad młodymi ludźmi, którzy przychodzą tutaj i wnosić zamęt w naszą paczkę; wówczas to byłoby jeszcze gorzej niż z kobieciarzem.
I pani Verdurin była szczera, głosząc swoją; pobłażliwość dla charlizmu. Podobnie jak wszelka władza duchowna, uważała ludzkie słabostki za mniej groźne, niż to, coby mogło osłabić pierwiastek autorytetu, szkodzić ortodoksji, zmieniać starożytne credo w jej małym kościele.
— Wówczas pokazuję zęby — ciągnęła. — Dobry jest taki pan, który chciał nie pozwolić, aby Charlie grał w jakimś salonie, dlatego że jego tam nie zaproszono! Toteż udzieli mu się poważnego ostrzeżenia; mam nadzieję że to wystarczy; inaczej może się stąd zabierać. Daję słowo, on go trzyma pod kuratelą!
I używając ściśle tych samych wyrażeń, jakich użyliby wszyscy (bo istnieją takie specjalne zwroty, które jakiś specjalny przedmiot, okoliczność, nieodzownie prawie przywodzą na pamięć mówcy, przeświadczonego, że wyraża swobodnie swoją myśl, gdy powtarza jedynie machinalnie powszechną wersję), pani Verdurin dodała:
— Niepodobna widzieć już Morela, żeby nie wlókł za sobą tego dryblasa, tego leibgwardzisty!
P. Verdurin poddał myśl, żeby odciągnąć na