Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na próbie? — rzekł z fałszywą ciekawością baron, który chciał udać że nie widział swego Charlie.
Morel podszedł się ze mną przywitać. Spytałem go pocichu o pannę Vinteuil; nie wydawał się zbytnio poinformowany. Trąciłem go, żeby nie mówił głośno, dając do zrozumienia, że jeszcze pogadamy o tem. Skłonił się, oświadczając, że pozostaje z radością do mojej dyspozycji. Zauważyłem, że jest o wiele grzeczniejszy, o wiele bardziej z szacunkiem niż dawniej: on mógłby może pomóc mi rozprószyć moje podejrzenia. Powinszowałem Morela panu de Charlus; odparł: „Robi tylko to co powinien; nie wartoby mu było żyć wśród ludzi dobrze wychowanych, gdyby miał mieć złe maniery. Dobre maniery, wedle pana de Charlus, to były stare formy francuskie, bez cienia angielskiej sztywności. Toteż kiedy Charlie, wracając z tournée po prowincji lub zagranicą, zjawiał się u barona w podróżnym stroju, ten, o ile nie było przytem zbyt wiele ludzi, całował go bez ceremonji w oba policzki, potrochu może aby przez taką ostentację odjąć czułości wszelki pozór występku; może aby sobie nie odmawiać przyjemności, ale bardziej jeszcze z pewnością dla „stylu“, ku chwale dawnych form francuskich, i tak jakby protestował przeciw monachijskiej „secesji“ albo modern-style, zachowując stare fotele po prababce, przeciwstawiając brytyjskiej flegmie tkliwość ośmnastowiecznego ojca, nie ukrywającego rado-