Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

narzucał p. de Charlus. Kiedy pani Verdurin czuła, że jest komuś winna uciążliwą dla niej wdzięczność, nie mogąc zamordować tego człowieka z obawy kryminału, odkrywała w nim poważną wadę, zwalniającą jej sumienie od wdzięczności. — „Doprawdy — mówiła — jego fasony u mnie wcale mi się nie podobają“. Bo w istocie pani Verdurin miała poważniejsze pretensje do pana de Charlus, niż o ten opór Morela wobec zaproszenia przyjaciół. Przejęty zaszczytem, jaki wyświadczył pryncypałce, sprowadzając na quai Conti osoby, które w istocie nie byłyby tam przyszły dla niej samej, baron założył przy pierwszych nazwiskach, które zaproponowała pani Verdurin, najformalniejszy protest. Stanowczy jego ton łączył drażliwość kostycznego magnata, despotyzm artysty i mistrza od takich fet, raczej skłonnego cofnąć się i odmówić swego udziału, niż zniżyć się do ustępstw, niweczących, jego zdaniem, całość. P. de Charlus zaaprobował, mimo iż nie bez zastrzeżeń, jedynie Saintine’a, z którym, aby nie przyjmować jego żony, pani de Guermantes przeszła od codziennych stosunków do zupełnego zerwania, ale z którym p. de Charlus, ceniąc jego inteligencję, wciąż się stykał. Zapewne, Saintine, niegdyś kwiat salonu Guermantów, postarał się szukać fortuny i (jak sądził) punktu oparcia w mieszczaństwie skrzyżowanem z drobną szlachtą w sferze gdzie wszyscy są tylko bardzo bogaci i spowinowaceni z arystokra-