Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdzie widywano się od rana do wieczora. Verdurin wysilał się aby kogoś złapać na jakiemś przestępstwie, snuł przędzę, w którą mógłby napędzić swojej pajęczycy niewinną muszkę. W braku istotnych win, czepiano się śmiesznostek. Z chwilą gdy wierny wyszedł na pół godziny, drwiono z niego wobec innych, dziwiono się że nie zauważyli jakie ma zawsze brudne zęby, lub przeciwnie że je czyści maniacko dwadzieścia razy dziennie. Jeżeli ktoś się ośmielił otworzyć okno, ten brak wychowania powodował wymianę oburzonych spojrzeń pryncypała i pryncypałki. Po chwili, pani Verdurin kazała sobie podać szal, co pozwalało panu Verdurin powiedzieć z wściekłą miną: „Ale nic, zamknę okno; ciekawym, kto sobie pozwolił otworzyć je“ — w obecności winnego, który się rumienił po uszy. Wymawiano gościowi niemal ilość wypitego wina. „Czy to panu nie szkodzi? Pije pan jak robociarz“. Wspólne spacery dwóch wiernych, którzy uprzednio nie opowiedzieli się pryncypałce, pociągały nieskończone komentarze, choćby spacer był najniewinniejszy. Spacery pana de Charlus z Morelem były mniej niewinne. Jedynie fakt, że baron nie mieszkał w la Raspelière (z powodu służby wojskowej Morela) opóźnił moment przesytu, wstrętu, mdłości; ale moment ten miał niebawem nadejść.
Pani Verdurin była wściekła i gotowa „oświecić“ Morela co do śmiesznej i wstrętnej roli, jaką mu