Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dal całowała mnie wieczorem w ten nowy sposób, tak że byłem wściekły. Mogłem w tem już tylko widzieć chęć okazania że się dąsa na mnie, co mi się wydawało zbyt niedorzeczne po wszystkiem com wciąż robił dla niej. Toteż, nie mając z niej już nawet satysfakcyj fizycznych, na których mi zależało, znajdując ją brzydką kiedy była w złym humorze, tem żywiej odczułem wyrzeczenie się wszystkich kobiet oraz podróży, których żądzę obudziły we mnie pierwsze piękne dni. Z pewnością dzięki dorywczym wspomnieniom zapomnianych schadzek jeszcze z uczniowskich czasów, pod gęstą już zielonością, ta wiosna, w której podróż naszej wędrownej siedziby poprzez pory roku zatrzymała się od trzech dni pod łaskawem niebem i której wszystkie drogi uciekały ku śniadaniom na wsi, wiosłowaniu, wycieczkom i zabawom, zdawała mi się krainą kobiet, jak była krainą drzew, i krainą, gdzie zewsząd wabiąca rozkosz stawała się dozwolona moim wracającym siłom. Rezygnacja na lenistwo, rezygnacja na czystość, na to aby znać rozkosz jedynie z kobietą której nie kochałem, rezygnacja na to żeby siedzieć w pokoju, nie podróżować, wszystko to było możebne w Starym Świecie, gdzie byliśmy jeszcze wczoraj, w pustym świecie zimy, ale już nie w tym świecie nowym, zieleniącym się liśćmi, gdzie obudziłem się niby młody Adam, dla którego nastręcza się pierwszy raz problem istnienia, szczęścia, i nad którym nie