Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ach, z tego lęku serce omal nie wyskoczy, Od błyskawic jakiemi strzelają te oczy...

Zawstydziłem się swojej gwałtowności. I aby to odrobić, ale tak aby nie wyglądało na klęskę, aby mój pokój był pokojem groźnym i ibrojnym, a równocześnie czując, iż byłoby dobrze pokazać znów, że nie bałbym się zerwania (dlatego aby ona nie pomyślała o niem), rzekłem:
— Przepraszam cię, Albertynko, wstyd mi mojej porywczości, jestem w rozpaczy. Jeżeli nie możemy się już porozumieć, jeżeli mamy się rozstać, nie róbmyż tego w ten sposób, toby nie było godne nas. Rozstaniemy się, jeżeli trzeba, ale przedewszystkiem pragnę cię bardzo pokornie i z całego serca prosić o przebaczenie.
Pomyślałem, że aby to naprawić i upewnić się co do jej zamiarów pozostania u mnie na najbliższy czas (przynajmniej do tej pory, kiedy Anna wyjedzie, co miało nastąpić za trzy tygodnie), byłoby. dobrze obmyślić od jutra jakąś przyjemność większą od tych, które Albertyna miała dotąd i obmyślić na dosyć długą metę; a skoro chciałem zatrzeć przykrość jaką jej sprawiłem, dobrze byłoby skorzystać z chwili, aby okazać że znam jej życie lepiej niż przypuszcza. Zły humor, w jaki by to ją wprawiło, zatarłbym jutro jakiemiś nowemi dowodami uczuć, ale przestroga zostałaby jej w pamięci.