Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

własnem przeświadczeniu okazuje bystrości i kiedy osoby postronne najlepiej go informują.
Prawda, Anna miała wyjechać. Ale nie chciałem, żeby Albertyna mogła mną gardzić, jak kimś, kto się dał oszukać jej i Annie. Dziś czy jutro, powiem jej to. W ten sposób zmusiłbym ją może do mówienia ze mną szczerzej, pokazałbym że i tak jestem poinformowany o tem co mi skrywała. Ale nie chciałem jej mówić o tem jeszcze; najpierw dlatego, że tak rychło po wizycie ciotki, odgadłaby źródło moich informacyj i zatamowała by je. Następnie dlatego, że przed uzyskaniem absolutnej pewności iż zatrzymam Albertynę tak długo jak długo zechcę, wolałem zbytnio nie ryzykować jej gniewu, który mógłby wzbudzić w niej chęć opuszczenia mnie. Prawda, że kiedy rozumowałem, szukałem prawdy, wróżyłem o przyszłości wedle słów Albertyny, które przytwierdzały zawsze wszystkie moje projekty, głosząc jak bardzo ona lubi to życie, jak mało ceni to czego jej to zamknięcie pozbawia, wówczas nie wątpiłem, iż ona zawsze pozostanie ze mną. Drażniło mnie to nawet bardzo, miałem uczucie że mi się wymyka życie, wszechświat, których nigdy nie zakosztowałem, wymienione na kobietę nie zdolną mi już dać nic nowego. Nie mogłem nawet wybrać się do Wenecji, gdzie, podczas gdybym leżał w łóżku, zbyt dręczyłaby mnie obawa zalotów, jakich Albertyna stała by się przedmiotem ze strony