Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go kimś bardzo obcym. Już to mnie zdumiewa, kiedy słyszę w ustach Baudelaire’a:

Si le viol, le poison, le poignard, l’incendie
N’ont pas encor brodé de leurs plaisants dessins
Le canevas banal de nos piteux destins,
C’est que notre âme, hélas! n’est pas assez hardie.[1].

Ale mogę bodaj przypuszczać, że Baudelaire nie jest szczery. Podczas gdy Dostojewski... Wszystko to wydaje mi się niesłychanie odległe odemnie, chyba że posiadam w sobie strefy, których nie znam, człowiek bowiem realizuje się jedynie stopniowo. U Dostojewskiego znajduję studnie straszliwie głębokie, ale poniekąd odosobnione od duszy ludzkiej. Ale to jest wielki twórca. Zresztą, świat, który on maluje, robi naprawdę wrażenie, że jest stworzony przez niego. Wszystkie te powtarzające się wciąż błazny, wszystkie te Lebiedewy, Karamazowy, Iwołginy, Segrewy, cała ta nieprawdopodobna zgraja, to ludzkość fantastyczniejsza od tej która zaludnia Ront nocny Rembrandta. I może jest ona fantastyczna w ten sam sposób, przez oświetlenie i kostjum, a w gruncie jest zwyczajna. W każdym razie, jest zarazem pełna głębokich i jedynych prawd, właściwych tyl-

  1. „Jeśli gwałt, trucizna, sztylet i pożar nie zahaftowały dotąd swoim uciesznym wzorem banalnej kanwy naszego mizernego istnienia, to dlatego, że dusza nasza nie jest, niestety, dość śmiała“...