Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Neapolu, która, zapomniawszy wachlarza, uważała za uprzejmiejsze, opuszczając inny wieczór, wstąpić po wachlarz sama. Weszła skromnie, jakby zmieszana, gotowa się usprawiedliwić i zostać chwilę, teraz kiedy już nie było nikogo. Ale nie spostrzeżono jej wejścia w ogniu wydarzenia, które królowa zrozumiała natychmiast i które ją oburzyło.
— Ski powiada, że on miał łzy w oczach, czy ty to zauważyłeś? — rzekła pani Verdurin. Ja nie widziałam łez. A, owszem, przypominam sobie — poprawiła w obawie aby nie uwierzono jej zaprzeczeniu. Co do naszego baronka, nie tęgą ma minę, powinienby usiąść na krześle, ledwo stoi na nogach, rozciągnie się — rzekła z bezlitosnym śmiechem.
W tej chwili, Morel podbiegł do niej: — Czy ta pani co weszła, to nie królowa Neapolu? — spytał (mimo iż wiedział, że to ona) pokazując królowę, która podeszła do Charlusa. — Po tem co się zdarzyło, nie mogę już, niestety, prosić barona, żeby mnie przedstawił.
— Zaczekaj pan, ja to zrobię — rzekła pani Verdurin i w towarzystwie paru wiernych (ale nie mojem i nie Brichota, obaj bowiem czemprędzej poprosiliśmy o rzeczy i wyszliśmy) zbliżyła się do królowej, która rozmawiała z panem de Charlus. Ów wierzył przed chwilą, że jedynie nieprawdopodobna śmierć monarchini mogłaby udaremnić je-