Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znieważanego przez barona, nikt się nie dziwił, że ów się nie wita z panem de Charlus. Sądzono, że już nikt z „paczki“ nie kłania się baronowi.
Podczas gdy p. de Charlus, zmiażdżony słowami Morela i zachowaniem się pryncypałki, trwał w pozie nimfy zdjętej panicznym strachem, państwo Verdurin, jakby na znak dyplomatycznego zerwania, usunęli się do pierwszego salonu, zostawiając pana de Charlus samego, gdy na estradzie Morel pakował skrzypce: „Opowiesz nam, jak się to odbyło“ — rzekła łakomie pani Verdurin do męża.
— Nie wiem co mu pani powiedziała — rzekł Ski; wyglądał straszliwie wzruszony, ma łzy w oczach.
— Sądzę, że to co powiedziałam, było mu całkiem obojętne — rzekła pani Verdurin. Manewr ten, niezdolny zresztą oszukać wszystkich, miał zmusić rzeźbiarza do powtórzenia, że Charlie płakał. Łzy te napawały pryncypałkę zbyt wielką dumą, aby się chciała narazić na to, że ktoś z wiernych mógłby nie dosłyszeć i nie dowiedzieć się o nich.
— Ale nie, to mu nie było obojętne, widziałem przecie wielkie łzy, błyszczące w jego oczach — rzekł rzeźbiarz obleśnym tonem, uśmiechając się z porozumiewawczą złośliwością, zerkając równocześnie dla sprawdzenia czy Morel znajduje się wciąż na estradzie i czy nie może słyszeć. Ale była osoba, która usłyszała i której obecność, skoro ją tylko spostrzeżono, miała przywrócić Morelowi straconą nadzieję. Była to królowa