Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niach. Zastanawiam się, czy on nie sypia z nimi.
— Chciałby pan widzieć pannę Vinteuil — rzekł do mnie Brichot, który usłyszał koniec naszej rozmowy. — Przyrzekam uprzedzić pana, kiedy przybędzie; będę wiedział o tem przez panią Verdurin — dodał profesor, bo przewidywał z pewnością, że baronowi mocno grozi doraźne wykluczenie z paczki.
— Haha! widzę, że pan mnie uważa za mniej bliskiego pani Verdurin — rzekł p. de Charlus — na to aby mieć wiadomości o przybyciu tych osób o straszliwej reputacji. Pan wie, to jest powszechnie znane. Pani Verdurin źle robi, że je sprowadza; to dobre dla zakazanych kółek. One są w przyjaźni z całą potworną bandą. Wszystko to musi się zbierać w jakichś okropnych miejscach.
Za każdem słowem barona, cierpienie moje, zmieniając formę, wzmagało się.
— Oczywiście nie, nie uważam abym był bliżej od pana z panią Verdurin — wygłosił Brichot cedząc słowa, bo zląkł się że obudził podejrzenia barona. A że widział iż ja się chcę żegnać, przeto chcąc mnie zatrzymać przynętą obiecanej rozrywki, dodał: — Jest rzecz, o której baron zdaje się nie pomyślał, mówiąc o reputacji tych dwóch dam, mianowicie, że reputacja może być zarazem i okropna i niezasłużona. I tak naprzykład, w sferze analogicznych ale głośniejszych faktów, notoryczne