Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ła mi wręcz nieznośna. Byłbym go chciał ostrzec, nie wiedziałem jak to zrobić.
— Widok całego tego pracowitego światka bardzo ucieszny jest dla takiego starego pudła jak ja. Nie znam ich — dodał baron, zastrzegając się gestem, aby nie sprawiać wrażenia przechwałki, aby zaświadczyć o swojej czystości i nie podawać w wątpliwość czystości tych studentów — ale oni są bardzo uprzejmi, do tego stopnia, że czasem zatrzymują mi miejsce, przez wzgląd na to że jestem bardzo starym panem. Ale tak, drogi panie, niech pan nie przeczy, mam przeszło czterdzieści lat — rzekł baron, który przekroczył sześćdziesiątkę. Trochę gorąco jest w sali gdzie wykłada Brichot, ale to jest zawsze interesujące.
Mimo iż baron wolałby być wmieszany między młodzież szkolną, nawet popychany przez nią, czasem, aby mu oszczędzić długiego czekania, Brichot wprowadzał go z sobą. Jakkolwiek Brichot był w Sorbonie jak w domu, z chwilą gdy strojny łańcuchem pedel szedł przed nim i kiedy on sam, uwielbiany mistrz, posuwał się w ciżbie młodzieży, nie mógł opanować pewnej nieśmiałości i mimo iż pragnąc skorzystać ze swojej powagi, aby zrobić grzeczność baronowi, był bądź co bądź trochę zażenowany; chcąc by pedel przepuścił barona, mówił do pana de Charlus sztucznym i zaaferowanym tonem: „Idzie pan za mną, baronie, znajdziemy panu miejsce“; poczem, nie zajmując się nim dłużej, kroczył raźno korytarzem do sali. Z obu stron kłaniał mu się podwójny szpaler młodych profesorów; Brichot, nie chcąc