Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nego zezwolenia, zdecydowana była zakazać Morelowi udziału w wieczorze księżnej de Duras.
Rozprawiając z taką swadą, p. de Charlus już tem samem drażnił panią Verdurin, która nie lubiła żadnych wyłomów w swojej paczce. Ileż razy, już w la Raspelière, słysząc jak p. de Charius, zamiast poprzestać na swoim udziale w harmonijnym zespole „klanu“, wciąż rozmawia z Morelem, wykrzyknęła pokazując barona: „Ależ ten się dolewa! Ależ się dolewa! Ale tym razem, to było o wiele gorzej. Upojony własnemi słowy, p. de Charlus nie rozumiał, że uszczuplając rolę pani Verdurin i zakreślając jej ciasne granice, rozpętywał uczucie nienawiści, które było u niej jedynie swoistą formą, socjalną formą zawiści. Pani Verdurin naprawdę lubiła swoich stałych gości, swoich „wiernych“, chciała aby byli całkowicie oddani swojej pryncypałce. Robiąc pewne ustępstwa, jak owi zazdrośnicy, którzy pozwalają aby ich oszukiwano, ale pod ich dachem a nawet w ich oczach (to znaczy aby ich nie oszukiwano), pozwalała mężczyznom mieć kochankę, nawet kochanka, pod warunkiem żeby to wszystko nie wychodziło poza jej dom, żeby się zawiązywało i trwało w cieniu śród. Ukradkowe chichoty Odety ze Swannem kąsały niegdyś jej serce, jak od pewnego czasu aparte barona z Morelem; w troskach swoich znajdowała tylko jedną pociechę, mianowicie niweczyć szczęście drugich. Nie mogłaby długo znieść