Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 01.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

midinetki, nie czując się ani przez chwilę winny, niemal mając pretensję do Albertyny, że swoją obecnością przeszkadza mi zatrzymać się i podejść do nich. Uważamy za niewinne to że my pożądamy, a za okrutne że ktoś inny pożąda. I ten kontrast między tem co się tyczy nas a tem co się tyczy ukochanej istoty, odnosi się nie tylko do pożądania, ale i do kłamstwa. Cóż zwyklejszego niż kłamstwo, czy chodzi naprzykład o zamaskowanie codziennych niedomagań gdy chcielibyśmy uchodzić za zdrowych, o ukrycie jakiejś przywary lub o pójście za swoją ochotą bez urażenia drugiej osoby? Kłamstwo jest najpotrzebniejszem i najpowszechniejszem narzędziem instynktu samozachowawczego. I oto właśnie kłamstwo chcielibyśmy wygnać z życia istoty którą kochamy, to kłamstwo szpiegujemy, węszymy, tępimy wszędzie! Oburza nas ono, wystarcza aby spowodować zerwanie, zdaje się nam kryć największe winy., o ile ich nie kryje tak dobrze, że ich nie podejrzewamy. Szczególny to stan, ta nasza przesadna wrażliwość na czynnik chorobowy, dzięki swojej wszechobecności nieszkodliwy dla drugich a tak groźny dla nieszczęśnika pozbawionego odporności przeciw niemu.
Życie tych ładnych dziewcząt (wskutek mego długiego zamknięcia spotykanych tak rzadko) wydawało się — zarówno jak wszystkim tym, w których łatwość realizacji nie stępiła wyobraźni — czemś równie odmiennem od tego co znałem, ró-